Autor |
Wiadomość |
Rudzielec
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z różowego flakonika Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:44, 02 Kwi 2009 Temat postu: Afekt vel Wpojenie |
|
O sforze...
Beta - Corny - Córa Badwardowa
Afekt vel Wpojenie
Widok czarnego, czystego nieba usianego gwiazdami przesłaniał dym. Szum oceanu wprawiał w stan delikatnego otępienia. Powietrze stawało się coraz gęstsze, można je było niemal kroić i rozkładać na plastikowych, brudnych talerzykach porzuconych przy granicy lasu. Spowodowane to było bardziej gęstą atmosferą niż gazem z dużą domieszką węgla unoszącym się z wciąż tlącego się ogniska. Mała gąsienica pełzła po nierównym gruncie, omijając co większe kamienie. Zmęczona całodziennym unikaniem drapieżników, usiadła na głazie leżącym na skraju urwiska, przypatrując się zgromadzonym.
Nadszedł czas na matki z dziećmi spoczywające w ich ramionach. Pora udać się na zasłużony spoczynek. Przy dogasającym płomieniu zostało niewiele osób. Sześciu młokosów przecierało zaspane oczy, próbując zmusić swoje uszy do słuchania, a mózgi do pracy. Dowiedzieli się wszystkiego. To, co się z nimi działo, było dla nich przerażającą zagadką. Stare, plemienne legendy uważali od zawsze za bajki na dobranoc, a one nagle stały się czymś więcej.
Wesoły mężczyzna, którego ciemne włosy zdobiły siwe pasma westchnął i gestem poprosił młodzieńców, żeby przysunęli się bliżej.
- Już wiecie jak to się wszystko zaczęło. Chciałbym żebyście coś nam o sobie opowiedzieli.
Spokój i ciekawość na twarzach zgromadzonych ustąpiła miejsca zdezorientowaniu. Ciemnowłosy wybuchnął śmiechem, widząc ich reakcję. Ścisnął rękę swojej partnerki i kontynuował.
- No dobrze, w takim razie pozwólcie, że zacznę…
Brzdąc spoczywał na kolanach matki, zaciskając drobne łapki wokół jej kciuka. Dziewczynka uśmiechała się do wszystkich, pragnąc pokazać to, czego nie mogła przekazać werbalnie. Piski i inne nieartykułowane dźwięki wydobywały się z koralowych ust wygiętych w uśmiechu, ku uciesze wpatrzonych w dziecko kobiet.
- Claire, kochanie, pokaż mamusi, co masz w rączce.
Dziewczynka przestała zaciskać paluszki w piąstkę i pokazała puste wnętrze dłoni.
- Ni ma! – krzyknęła i zaczęła uderzać rączkami o siebie, co miało zapewne przypominać klaskanie.
Kuchenne drzwi uchyliły się i pojawił się w nich rosły Indianin. Powłóczył nogami jakby nie spał od tygodnia. Oparł się o framugę, niedbale mierzwiąc krótkie włosy.
- Co na śniadanie? – zapytał, przeciągając się i ziewając.
- Nie wiem. To, że Sam pozwala spędzać ci tu tyle czasu nie oznacza, że będę cały dzień gotować. Mam też inne zajęcia! – Jedna z dziewczyn, wyglądająca na starszą, zaczerwieniła się ze złości, przez co blizny na jej pociągłej twarzy jeszcze bardziej się uwydatniły. Nie dawałoby to takiego mocnego efektu, gdyby nie jej śniada cera. – Poza tym mógłbyś się ubrać – spojrzała krytycznie na nagi tors i bose stopy chłopaka. – Mamy gości. Poznaj moją siostrę i jej córkę Claire – powiedziała z nieukrywaną dumą w głosie, wskazując na przeciwną stronę stołu.
Chłopak odburknął jakieś przywitanie, nawet nie zaszczycając spojrzeniem kobiet siedzących w kuchni i poczłapał do lodówki. Ze zrezygnowaną miną zatrzasnął drzwiczki. Odwrócił się w stronę pań, chcąc wyrazić swoje głębokie niezadowolenie tym, co zobaczył w środku. Nagle stanął jak wryty. Jego oczy się zwęziły, ręce zacisnęły w pięści, a przez ciało przeszły drgawki. Zaczął głęboko oddychać. Zamknął oczy i niemal można było usłyszeć zgrzytanie jego zębów. Dziwne objawy ustały tak szybko jak się pojawiły.
- Claire… - szepnął, podchodząc do dziewczynki.
Ciepłą, dużo dłonią pogłaskał ją po miękkim policzku, wywołując przy tym chichot dziecka.
- Claire… - Powtórzył. – Mogę? – Spojrzał w stronę matki, układając ręce na kształt kołyski.
- Ja-aa-asne, Quuu-il – odpowiedziała trochę zszokowana, tym, co zobaczyła i oddała córkę w jego ręce.
Gospodyni spojrzała z przerażeniem na scenę, która właśnie się rozgrywała. Wiedziała aż za dobrze, co to oznacza. Pociągnęła swoją siostrę do salonu, zostawiając Quila z dzieckiem.
- Musimy porozmawiać – wyjaśniła drżącym głosem.
- I tak się poznaliśmy – wyjaśnił Indianin.
- Szkoda, że tego nie pamiętam – dodała kobieta, wtulająca się niego. Pocałowała go w policzek i spojrzała oczami pełnymi miłości na rozradowaną twarz męża.
- A jak to było z wami? – Jeden z młodzieńców odważył się odezwać. Pozostali spojrzeli na niego zszokowani, ale czekali na odpowiedź najstarszego z mężczyzn siedzących przy ognisku.
- My? – Pan w sędziwym wieku roześmiał się. – To nie była żadna ckliwa historyjka. Zdarzyło się, tak po prostu.
Starsza pani z mnóstwem zmarszczek przeleciała przeszklonymi oczami po zgromadzonych i zaczęła swoją opowieść:
- Właściwie, to był zwyczajny dzień…
Dziewczyna przy tuszy biegła przez szkolny korytarz, odgarniając co chwilę długie, czarne włosy z twarzy. Kilka razy zdarzyło jej się potknąć o własne nogi, wpaść na jakiegoś ucznia. Wybiegając zza zakrętu zdążyła zatrzymać się tuż przed dyrektorem idącym naprzeciw z kubkiem gorącej kawy.
- Moja droga panno, jest pięć minut po dzwonku! – krzyknął, gotując się ze złości.
- Przepraszam – powiedziała usprawiedliwiającym tonem, poprawiając torbę zsuwającą się z ramienia. – To się już więcej nie powtórzy.
- Do klasy, ale już! – Warknął i odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę swojego gabinetu.
Dziewczyna nie mogła wziąć nawet kilku głębszych oddechów, bo czuła na sobie wzrok dyrektora. Rozpięła zamek ortalionowej, mokrej od deszczu kurki i ruszyła w stronę klasy. Czuła strużki potu spływające po plecach, ale nie miała czasu na przejmowanie się tym. Poranny prysznic już dawno szlag trafił.
Przed wejściem do klasy, upewniwszy się, że nie ma na horyzoncie żadnego nauczyciela, próbowała doprowadzić się jakoś do porządku. Rzuciła torbę na ziemię, zdjęła kurtkę, bluzę i poprawiała włosy w oczekiwaniu, aż niepoprawny rumienieć i pot opuszczą jej twarz. Już miała wyciągnąć butelkę wody, gdy drzwi klasy gwałtownie się otworzyły. Odskoczyła przestraszona, bojąc się, że nauczyciel dostrzegł ją przez okienko w drzwiach, ale to był tylko uczeń. Indianka poczuła się jeszcze gorzej. Musiała wyglądać okropnie, a ten chłopak podobał się jej od zawsze.
- Jared, ja… - Zaczęła niepewnie, chociaż sama nie wiedziała, co chce właściwie powiedzieć. Wpatrywała się w podłogę, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
Zszokowało ją, gdy poczuła szorstką dłoń na swojej brodzie. Dłoń, która uniosła jej głowę do góry, zmuszając do spojrzenia w ciemne oczy, tak jak zawsze o tym marzyła.
- Kim, chodź ze mną – powiedział Jared, łapiąc ją za rękę. Wpatrywał się w nią nieobecnym wzrokiem.
Jego skóra była nienaturalnie gorąca, ale to nie odstraszyło dziewczyny. W jednej chwili zapomniała o dyrektorze. Nie ważne było, w jakim celu chłopak opuścił klasę i jak wytłumaczy nauczycielowi swoje nagłe zniknięcie. Jak zahipnotyzowana ruszyła za nim. Wyszli ze szkoły i podążyli w kierunku lasu.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Nie wierzę, że tak po prostu z nim poszłaś – Quil prawie się popłakał. – I nic cię nie zdziwiło?!
- Młoda byłam i głupia – odrzekła starsza pani, delikatnie się rumieniąc.
Komizm tej historii pomógł się wszystkim rozbudzić. Młodzi chłopcy przysunęli się bliżej. Widać było, że poczuli się pewniej w tym zacnym gronie. Właściwie nie mieli się czym stresować. Rozmawiali swobodniej i ośmielili się do nowych pytań.
- Jacob, a co ty nam opowiesz? – Zawołał ten sam chłopak, który wcześniej zadał pytanie Jaredowi.
Wszyscy nagle spochmurnieli, a blada, nieziemsko piękna, bardzo młoda kobieta spuściła wzrok i mocniej ujęła rękę Indianina.
- Moja… Nasza historia nie jest taka śmieszna – odrzekł spokojnie.
Wszyscy zrozumieli, że ten temat należał do delikatnych i nie podejmowali go. Wyraźnie czuli zapach jego towarzyszki, ale słyszeli również jej serce. Młodzieńcy znali ją od zawsze i nie zmieniła się przez lata. Jakby odkryła sekret wiecznej młodości. Domyślali się, że kiedyś dowiedzą się, kim jest naprawdę, ale ten czas jeszcze nie naszedł.
Zapadła cisza.
Niebo zmieniało barwę na szarą. To słońce dopraszało się o ustąpienie miejsca i wprowadzenie dnia zamiast nocy. W ognisku pozostał już tylko tlący się ostatkiem sił żar. Gąsienica wiła się wokół głazu, szukając bezpiecznego miejsca, gdzie mogłaby przeczekać dzień, w czasie, którego, w każdej chwili mógł ją upolować jakiś ptak. Od czasu do czasu odzywały się głośne ziewnięcia, a nawet pochrapywania.
- Myślę, że powinniśmy się zbierać – zarządził Jacob.
Kilka pomruków wyraziło aprobatę dla jego pomysłu. Zaczęło się wielkie sprzątanie. Ktoś rzucał piasek na to, co zostało z ogniska, drugi zbierał resztki jedzenia, a jeszcze ktoś inny zgarniał plastikowe naczynia do worków na śmieci. Wszyscy i każdy z osobna ledwo trzymali się na nogach. Całonocne maratony tego typu były częstą rozrywką w rezerwacie, ale niewiele osób czuło się po nich dobrze.
Piękna brunetka sprawdzała czy nie zostawili żadnych śmieci, gdy usłyszała kroki dochodzące z głębi lasu.
- Pst! – syknęła.
- Co się stało Nessie? – Umięśniony Indianin w ciągu sekundy znalazł się przy swojej ukochanej.
- Ktoś tam jest – wskazała palcem między gęsto osadzone drzewa.
Jacob nie musiał zbytnio wysilać swojego wzroku, bo z buszu po chwili wyłoniła się kolejna Indianka.
- Cześć. Czemu macie takie dziwne miny? – spytała beznamiętnie.
Spojrzeli oniemiali na jej młodą twarz i silne, zgrabne ciało.
- Leah, ty… Miło cię spotkać – wydukała Renesmee. Patrzyła zdezorientowana na nowoprzybyłą,nie wiedząc, co powiedzieć. Leah nigdy za nią nie przepadała. Nessi podejrzewała, że to ma jakiś związek z jej mężem, ale można to było uznać za temat tabu.
Dziewczyna nie przejęła się zbytnio reakcją starej znajomej i pewnym krokiem ruszyła w stronę innych.
- Cześć wszystkim! – zawołała wesoło.
Wszyscy zareagowali podobnie, jak Renesmee – zamarli, wpatrując się w dziewczynę, szukając odpowiednich słów. Pierwsza podeszła do niej Kim.
- Leah, tak bardzo się stęskniłam – rzuciła się jej na szyję, ośmielając innych do okazania jakiś uczuć.
Po wymianie licznych powitań i uprzejmości wszyscy usiedli na brzegu klifu, podziwiając wschód słońca nad oceanem. Pierwsze promyki odbijały się od tafli wody i rozprzestrzeniały we wszystkie strony. Kwiaty otwierały swoje kielichy, gotowe, aby przyjąć pierwsze owady. Piękne dźwięki dochodzące z lasu świadczyły o tym, że i ptaki budziły się. Wszyscy czekali aż Leah wyjaśni im, co robiła przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
- Przepraszam… - wyszeptała.
Quil spojrzał na nią oniemiały.
- Przepraszająca Leah. Tego jeszcze nie było – zaśmiał się ktoś.
- Nie było mnie długo, wiem. Ale musiałam sobie jakoś ułożyć życie – próbowała się tłumaczyć. – Mam nadzieję, że to rozumiecie. Tak, Jacob? – zwróciła się do męża Nessie, który wciąż trzymał ją w objęciach.
Wszystkie głowy natychmiast obróciły się w kierunku wspomnianej osoby. Chłopak zmieszał się, chociaż usilnie starał się to ukryć.
- Tak, oczywiście – wydukał – rozumiemy.
- Ja… Późno… Właściwie to wcześnie, ale… Pora na mnie – powiedział jeden z młodzieńców, wstając. Zaczął nerwowo otrzepywać spodnie, co nie przyniosło oczekiwanego efektu. Jedyne, co mu się udało to pozostawienie jeszcze większych plam na materiale za pomocą wyjątkowo brudnych dłoni. W jego ślady poszli inni. Kilka cichych pomruków i zdecydowanie zbyt szybkie, jak na grupę zmęczonych nastolatków, kroki towarzyszyły ich odejściu. Starszyzna plemienia odprowadziła ich wzrokiem do granicy lasu.
- Nie chcieli przeszkadzać – powiedział Quil. – Leah… Co się z tobą działo? Nie dostaliśmy od ciebie żadnej informacji od lat! Nie wiesz, co się dzieje z Sethem? Twoja matka umierała w przeświadczeniu, że oboje nie żyjecie!
- Ja… Przepraszam – odparła cicho. – To wszystko było bardzo trudne… Po prostu załamałam się po waszym ślubie – spojrzała w stronę Jacoba i Renesmee. – Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Najpierw Sam, potem ty… Nikt mnie nie chciał. Nigdy.
- Niczego ci nigdy nie obiecywałem. Nic między nami nie było. Nie wiedziałem… - chłopak próbował się bronić.
- Wiem! – przerwała mu. – Teraz to wiem, ale wtedy to do mnie nie docierało.
- I potrzebowałaś aż pięćdziesięciu lat, żeby to zrozumieć?! – głos Kim załamywał się pod wpływem emocji.
Zrozpaczona Leah ukryła twarz w dłoniach.
- Och, dajcie jej spokój! Wróciła, a to jest najważniejsze! – Nessie poderwała się z miejsca, ku zdziwieniu zebranych. – Chodź, przejdziemy się – powiedziała, podnosząc delikatnie Leah za ramiona.
Słońce, które jeszcze niedawno nieśmiało majaczyło na linii horyzontu, wzbijało się z każdą minutą coraz wyżej, podnosząc temperaturę. Świerkowe igły wbijały się w ich twardą skórę. Ogień i lód. Dwie całkowicie odmienne istoty. Nigdy nie miały okazji na bliższe poznanie. Szły w milczeniu. Cisza ciążyła. Każda czekała na jakikolwiek znak od towarzyszki. Ocierały się od czasu do czasu ramionami, przedzierając się między gałęziami, ale żadna nie chciała zacząć. Wyraźnie słyszały bicie ludzkich serc dochodzące z miasteczka, w którego kierunku nieświadomie zmierzały. Szły dla samej idei. Dwie kobiety czynu. Dojrzałe i młode. Przynajmniej zewnętrznie.
- Dziękuje… - powiedziała w końcu Leah.
- Za co? – Dźwięczny śmiech wydobył się z gardła brunetki.
- Wróciłam, ale nie jestem gotowa na konfrontację z przeszłością. Chyba, że…
- Do niczego cię nie zmuszam, a tym bardziej nie zachęcam.
- Ale ja muszę… - Wzięła głęboki wdech, przygotowując się do opowieści. – Na waszym ślubie nie wytrzymałam. To było dla mnie za dużo…
Deszcz bębnił w okna. Woda spływała strumieniami po gładkich kamieniach tworzących ścieżkę z wielkiego domu do lasu. Śniadoskóra kobieta opierała się o drzewo, sprawiając wrażenie niezainteresowanej całą sytuacją, która miała miejsce wewnątrz budynku. Jej długa, łososiowa sukienka idealnie współgrała z ciemnymi, krótkimi włosami sterczącymi we wszystkie strony. W dużej dłoni trzymała wstążkę, z której zwisały buty na wysokiej szpilce. Drugą ręką zakrywała twarz, jakby chciała ukryć swoje emocje przed światem. Zaczęła osuwać się po drewnie, zupełnie nie przejmując się stanem delikatnego materiału okalającego silne ciało. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk, który świadczył o desperacji i podniesieniu białej flagi w poddańczym geście.
- Idiotka! – warknęła, uderzając głową o sosnę.
- Nie przesadzajmy – zaśmiał się chłopak, którego przybycia nawet nie zauważyła. – Przestań się nad sobą użalać.
- Co mam zrobić? – po chwili odrzekła twardym głosem, nad którym starała się zapanować.
- Ja mam ci to powiedzieć? – Perlisty śmiech znów rozniósł się po lesie. – Weź się w garść! Naprawdę siedzenie tutaj sprawia ci przyjemność?
Dziewczyna poniosła się i spojrzała na brata ze zrozumieniem malującym się w brązowych oczach.
- Myślisz…? – zapytała niepewnie.
- Skoro musisz.
- Dziękuję Seth…
Pocałowawszy go w policzek, rzuciła buty w pobliskie krzaki i puściła się biegiem przed siebie. Po chwili ogarnęły ją silne drgawki. Nie skupiała się na tym, żeby je powstrzymać. Podjęła decyzję i miała w głębokim poważaniu, kto się o niej dowie.
Wiatr rozwiewał jasną sierść potężnego wilka. Leah nie skupiała się na wyrzucaniu z głowy cudzych myśli. Wszyscy szampańsko bawili się na weselu. Oprócz jej brata, nikt nie wiedział, jaką podjęła decyzję. Liczyła się tylko prędkość, którą była w stanie osiągnąć. Chciała, żeby obraz zamienił się w jedną wielką plamę będącą kakofonią barw. Wiedziała, że to niemożliwe; jej doskonały wzrok nie pozwoliłby na to. Niemniej pragnęła sprowadzić swoje odczucia do najprostszej postaci. Nie chciała już czuć. Nie chciała być. Musiała zniknąć. Zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wrócić. Pora zacząć własne życie. Życie bez zakochanych, śliniących się wilkołaków, bez śmierdzących wampirów i… Bez rodziny. Bez przyjaciół. Była zdana tylko na siebie i nie chciała tego zmieniać.
- Nie miałaś żadnych wątpliwości? – zapytała Renesmee, spoglądając z niepokojem na Indiankę.
- Nie – westchnęła. – Nie myślałam o mamie, o Sethcie… Wiedziałam tylko, że muszę uciec.
Dziewczęta wróciły z powrotem na klif. Leah usiadła, opierając się o kamień, pod którym wciąż spoczywała gąsienica. Robaczek uciekł przerażony, chowając się pod żwirem na skraju przepaści.
- Ale co zrobiłaś? Dokąd poszłaś?
- Tułałam się to tu, to tam. Głównie pod postacią wilka. Szukałam szczęścia i… W końcu znalazłam…
Dzień był wyjątkowo słoneczny. Promienie odbijały się w oknach sklepowych, nie pozwalając potencjalnym klientom podziwiać wystaw. Każdy gdzieś się spieszył. Ludzie rozpychali się łokciami, trącali nawzajem. Nikt nie interesował się tym, czy przypadkiem kogoś nie potrącił. Stado egoistów myślących jedynie o tym, żeby wpaść do wcześniejszego metra. Minuty uciekały im między palcami. Nie potrafili docenić tych kilku ulotnych chwil, które przyszło im spędzić na ziemskim padole.
Leah miała dosyć biegania po lesie. Zapragnęła znaleźć się między ludźmi i czuć się jak istota rozumna. Przechadzała się w tym tłumie, szukając wzrokiem jakiejś kawiarni, w której mogłaby usiąść. Wybrała tę, w której nie było w ogóle ludzi. Kierownik zaprowadził ją do najlepszego stolika znajdującego się po prawej stronie lokalu, z którego można było obserwować, co działo się na ulicy. W oczekiwaniu na kelnera wystawiła twarz do słońca wpadającego przed otwarte okno. Uśmiech wpełzł na gładką twarz, zdobiąc ją. Dziewczyna czuła się wolna. Była samotna, ale z pewnością można było powiedzieć, że w jej życiu pojawiała się więcej niż namiastka szczęścia. Zachichotała mimowolnie, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, dlaczego to zrobiła.
- Coś podać? – Ciepły głos i świeży, miętowy zapach mówiły jej, że nie jest już sama.
- Owszem… - powiedziała, otwierając oczy.
Uśmiech nie chciał opuścić młodej buzi. Spojrzała na kelnera i nagle wszystko się zmieniło. Iskierki szczęścia znikły. Źrenice zwężyły się, a dłonie poddały lekkim drganiom. Nie liczyło się już nic. Nagle pojęła, o co w tym wszystkim chodzi. Jej serce przepełniło się niezidentyfikowanymi uczuciami. To świat do niej machał. Właśnie znalazła swoje centrum.
- Naprawdę?! – Renesmee rozpromieniła się pod wpływem tego, co usłyszała.
- Tak… - wyszeptała Leah ze smutkiem.
- A gdzie on teraz jest? – Jacob wyszedł z lasu, przerywając ich rozmowę.
Kobiety tak zaaferowały się opowieścią, że nie zwróciły na niego większej uwagi.
Gąsienica przestraszyła się mocnego głosu mężczyzny i wypełzła ze swojej bezpiecznej kryjówki. Słońce paliło jej delikatną skórę pokrytą mikroskopijnymi włoskami. Spinała swoje malutkie ciałko, pragnąć znaleźć się pod osłoną lasu. Chciała ciemności i spokoju. Bicie jej malutkiego serduszka przyśpieszyło. Zakryła ją ciemność. Wiedziała. Żegnała się z życiem.
Stopa Jacoba spoczęła na zwierzątku.
- Fuj! – obruszył się mężczyzna.
- Odszedł… - szepnęła Leah. – Tak jak odchodzą wszyscy ludzie, zwierzęta, gąsienice… - spojrzała na to, co zostało z robaczka.
Pojedyncza łza spłynęła po ciepłym policzku i spoczęła na kamieniu.
- Odszedł i już nie wróci…
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudzielec dnia Wto 15:51, 19 Maj 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
mloda1337
Młody Pisarz
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: FWK i inne Badwardowo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:53, 03 Kwi 2009 Temat postu: |
|
Zacznę od błędów:
Cytat: | Deszcze bębnił w okna. |
Bez "e"
Cytat: | Źrenice zwężały się, a dłonie poddały się lekkim drganiom. |
Tak nie może być, mieszasz czas przeszły dokonany i niedokonany i źle to brzmi: źrenice ZWĘŻYŁY się, a dłonie poddały się lekkim drganiom.
Jeszcze gdzieś było jedno, ale nie mogę znaleźć, bo jakaś zwykła literówka, więc nie jest widoczna.
A teraz koniec pieprzenia. Bierzemy się za tekst. Bardzo fajnie, bardzo bardzo! Podoba mi się ten pomysł z przejściami i to, że mimo w tej retrospekcji (tak to się nazywa?), która jest pisana tylko ze strony jednego głównego bohatera nadal piszesz 3-osobowo. Trochę to dziwnie wygląda i jest lekkie zdziwko, ale tak to spoko. Podoba mi się też sama treść. Jestem pewna, że moja szanowna nauczycielka od języka polskiego znalazłaby tu jakąś wielką głębie i morał, bo piszesz o pogodzie, a według niej, jak ktoś pisze o pogodzie to przedstawia tym większość informacji, więc nie trzeba czytać reszty książki żeby wiedzieć o czym tFur jest. Ale nie wiem. Ja to przeczytałam z wielką chęcią, so, żałuję, że to tylko miniaturka.
Coś jeszcze? Aha... ten motyw "śpieszcie się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" tak mi pasował do tego opowiadania, że musiałam to powiedzieć. Te słowa Leah... cudo!
Z tym robakiem, ale żeś pojechała
p,
mloda
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|