Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie  :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj  :: Rejestracja


Epilog

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Proza / Miniaturki
Autor Wiadomość
Rudzielec
Młody Pisarz



Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z różowego flakonika
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:34, 22 Maj 2009 Temat postu: Epilog

Dramat tworzony na konkurs literacki. Nie jest najwyższych lotów, z prostej przyczyny - pisany na ostatnią chwilę, oddawany piętnaście minut przed terminem xD. Jakimś cudem udało mi się zgarnąć za niego wyróżnienie, więc bierzcie i jedzcie.

Za pomoc dziękuję Suharkowi, co to przecinki godnie strofował.

EPILOG

Występują:
Jan – Staruszek, do którego śmierć nieuchronnie się zbliża. Jest pogodzony ze swoim losem.
Młody Jan – Mężczyzna ze wspomnień młodości Jana.
Marysia – Była żona Jana. Duch, który odwiedza go i pomaga mu odejść z tego świata.
Młoda Marysia – Kobieta ze wspomnień młodości Jana.
Zosia – Córka Jana.
Kowalska, Staśka, Teresa – Emerytki z osiedla Jana.
Wojciechowski, Zdzisiek – Emeryci z osiedla Jana.
Dziewczyna, Listonosz

Akt I

Scena I

(W pokoju przy oknie siedzi Jan. Wzdycha. Wypatruje czegoś na zewnątrz i mówi sam do siebie.)
Jan: Czas pędzi i nie ogląda się za siebie. Przecieka przez palce niczym woda i płynie z prądem, zbierając żniwo w postaci niewinnych, niczego nie podejrzewających ludzi. Uśmiecha się do ciebie, przekonując o swojej wieczności, jednak po chwili odwraca się i udaje, że pierwszy raz widzi cię na oczy. Nie bawi się w subtelności. Mami i zwodzi. A ty? Możesz płakać nad swoim losem, ale dobrze wiesz, że i tak przegrasz.

Scena II

(Autobus. Tłok. Jan z trudem trzyma się na nogach. Nie narzeka. Patrzy z pogardą na zrzędzące emerytki.)
Kowalska: Jaka ta młodzież niewychowana! Starzy ludzie stoją, a miejsca nie ustąpi!
Staśka: Przestańże! Nie widzisz, że to głuche?! Nawsadzają tych słuchawków w ucha i myślą, że nie pogłuchną! Na starość im wyjdzie wszystko, ale wtedy nikt im miejsca w autobusie nie ustąpi, to może zrozumią!
Kowalska: Jak ja byłam w ich wieku to biegałam w tę i z powrotem po całej wsi! Wszystkie chłopaki się za mną oglądały!
Staśka: A w osiemdziesiątym trzecim, to…
(Dziewczyna ma dosyć zachowania kobiet i ustępuje jednej z nich miejsca.)
Dziewczyna: Przepraszam, może chciałaby pani usiąść?
Staśka: Tyłem do kierunku jazdy?! Co ty sobie wyobrażasz! Nie masz szacunku dla starszych ludzi! Czego to was w tych szkołach tera uczą?!
Kowalska: Nie ma sensu gadać! Toż to, jak grochem o ścianę!
Jan: Przepraszam… Czy mogę się wtrącić?
Kowalska: A proszę! Może pan przemówi młodzieży do rozsądku!
Jan: Niekoniecznie. Czy mogłaby pani dać spokój tej dziewczynie? Co ona pani zrobiła?
(Staśka uderza staruszka torebką w głowę i wysiada na najbliższym przystanku wraz z koleżanką, udając obrażoną.

Scena III

(Jan siedzi przy oknie w pokoju.)
Jan: Wszystko jest takie dziwne i przerażające. Nagle okazuje się, że wszyscy, których znałeś do tej pory, są ci zupełnie obcy. Nie wiesz, jak to się stało, że tak się zmienili. Chciałbyś wrócić do tego co było, ale to nie ma już znaczenia. Wszystko kręci się jak w szwajcarskim zegarku, a ty możesz się jedynie temu przyglądać z pewnej odległości. Jeżeli zdecydujesz się na chwilowe wystąpienie przed szereg, życie zaraz cię karze za niepotrzebne wyskoki.

Scena IV

(Jan siedzi na ławce przed blokiem, czekając na kogoś. Kowalska wraca z zakupami i patrzy z pogardą na mężczyznę.)
Kowalska: A pan znów tak siedzi! Czymś pożytecznym zająłby się, a nie tylko czas marnuje.
Zdzisiek: Dzień dobry.
Jan: Dobry, Zdzisiu, dobry. Siadaj, opowiadaj. Dawno się nie widzieliśmy!
Zdzisiek: Byłem przez miesiąc u córki w Berlinie. Wyszła za mąż. Ma trójkę dzieci – chłopczyka i dwie dziewczynki. Dobrze się im tam powodzi, ale to nie życie dla mnie. Wróciłem na stare śmieci; tu mi najlepiej. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł tam zostać. Oni mają swoje życie, a ja mam swoje. A ty, co tutaj robiłeś?
Jan: Była żona mi zmarła.
Zdzisiek: Maria?
Józef: Tak, dowiedziałem się od Zosi. Ale raczyła mnie poinformować o tym, że na pogrzebie nie jestem mile widziany.
Zdzisiek: Naprawdę, dzwoniła Zosia?! Ile to już lat?!
Jan: Jedenaście i trzy miesiące, więc, jak widzisz, nie masz na co narzekać. Może i twoja córka mieszka setki kilometrów stąd, ale przynajmniej wiesz, co się z nią dzieje.
Zdzisiek: Ciążyłem im. Każdego dnia czułem się coraz gorzej. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak się ze mną męczyli.
Jan: Powiedzieli ci to?
Zdzisiek: Nie, ale takie rzeczy się po prostu wie.
Jan: Żyła siedemdziesiąt trzy lata. Wyobrażasz to sobie? Nigdy nie była chora. Nawet przeziębienia jej nie łapały, a tu nagle… Z dnia na dzień… I koniec. Nie ma jej.
Zdzisiek: Przejąłeś się tym, aż tak? Nie widzieliście się już od wielu lat.
Jan: I co z tego… W końcu, kiedyś była częścią mnie. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej.

Scena V

(Wspomnienie Jana – siedzi w rogu, obserwując całą scenę. Młody Jan, ze swoją ówczesną żona – Marysią. Dom. Wbiegają szczęśliwi.)
Młody Jan: Nie wierzę, że to zrobiłaś!
Młoda Marysia: A co w tym dziwnego?
Młody Jan: Wariatka!
Młoda Marysia: Ale za to mnie kochasz, prawda?
Młody Jan: Chyba w to nie wątpisz?
Młoda Marysia: No nie wiem, nie wiem.
Młody Jan: Ponad wszystko!
Młoda Marysia: Udowodnij.
Młody Jan: Co?
Młoda Marysia: Ożeń się ze mną.

Scena VI

(Ławka. Jan przychodzi – Zdzisiek siedzi.)
Zdzisiek: O jesteś!
Jan: Byłem w gminie, musiałem coś załatwić. I co z twoją córką?
Zdzisiek: Dzwoni codziennie. Bardzo się martwi. Twierdzi, że pewnie, jak to określiła, doskwiera mi samotność. Nawet proponowała, że wynajmie jakąś pielęgniarkę, która przychodziłaby do mnie co drugi dzień. Wyobrażasz to sobie? Do mnie?! Przecież nie jestem jeszcze taki stary, żeby mi trzeba było pieluchy zmieniać!
Jan: Nie widzę nic złego w tym, że się o ciebie martwi.
Zdzisiek: Męczą ją wyrzuty sumienia, ot co.
Jan: Nawet jeśli… To co? To twoja córka. Powinieneś się cieszyć tym, co ci z życia zostało.
Zdzisiek: Cieszę się!
Jan: Właśnie widzę. Narzekasz na wszystko. Może pomyślałbyś o tym, co ona czuje? Myślisz, że to dla niej takiej łatwe? Zostawiła cię tu. Boi się przyznać, że jest szczęśliwa, w obawie przed twoją reakcją.
Zdzisiek: Daj już spokój. Co załatwiałeś w tej gminie?
Jan: Nic ważnego.
Zdzisiek: No i czego takie tajemnice robisz?! Koledze nie powiesz?!
Jan: Dajże spokój. Po prostu musiałem coś zrobić. Do szczęścia ci ta wiadomość potrzebna?
Zdzisiek: Olaboga! Zapytać się o nic nie można, kto by pomyślał, że ty taki drażliwy! Gdzie jest Czeresieński?
Jan: Nie żyje.
Zdzisiek: Jak to?!
Jan: Normalnie. Umarł. Zaraz po twoim wyjeździe. Trzy tygodnie temu był pogrzeb, jeżeli tak to można nazwać.
Zdzisiek: Nie było pogrzebu?
Jan: Nie. Jego rodzina zdecydowała się go spalić, a urna stoi na kominku w domu jego wnuków.

Scena VII

(Dom Jana. Jan, Zdzisiek, Staśka, Teresa i Wojciechowski zgromadzili się na wspólnym śniadaniu wielkanocnym. Wszyscy siedzą przy stole. Jan wstaje, chcąc złożyć życzenia.)
Jan: Cieszę się, że mogliśmy się tu spotkać. Większość z nas albo nie ma rodzin albo z różnych powodów nie może się z nimi spotkać. Nie wnikamy. Dzisiaj cieszmy się tym, że nie jesteśmy samotni. Życzę wam dużo zdrowia i szczęścia. Życzę wam, abyście mogli godnie przeżyć resztę życia i nie musieli niczego żałować.
(Odpowiadają mu ciche pomruki. Rozchodzą się i dzielą na grupki, w których rozmawiają. Na pierwszy plan wysuwa się Teresa z Wojciechowskim.)
Teresa: Znowu cię nie zaprosili?
Wojciechowski: Nie.
Teresa: Myślisz, że jeszcze kiedyś cię zaproszą?
Wojciechowski: Może już nie będzie okazji.
Teresa: Masz z nimi jakiś kontakt?
Wojciechowski: Nie. Od czasu, kiedy chcieli mnie oddać do domu starców nie dzwoniłem do nich.
Teresa: Przynajmniej masz do kogo się odezwać, w razie czego.
(Wracają do stołu. Staśka i Jan wychodzą na pierwszy plan.)
Jan: Kowalska z dziećmi?
Staśka: Tak.
Jan: Zaprosiła wszystkich do siebie? Jak co roku?
Staśka: Nie. Pojechała do Wrocławia. Ola, najmłodsza córka jej starszego syna, wyszła za mąż za jakiegoś bogacza. W jakiejś willi na obrzeżach miasta mieszkają. To wszystkich pospraszali.
Jan: Kowalska pewnie szczęśliwa, że nie musi nic robić?
Staśka: A coś ty! Obrażona. Gdyby nie była taka ciekawska to by nie pojechała! Tam wszystko gosposia gotuje, a ona, wiesz, jaka jest, musi sama. Co nie jej to złe. Poprzewracało się jej w głowie na starość!
Jan: A ty, czemu nie pojechałaś do siostry?
Staśka: Pojechała do wnuczki.
Jan: A ta wnuczka…
Staśka: Jola.
Jan: A ta Jola cię nie zaprosiła?
Staśka: A gdzie tam! Toż to dla mnie obcy ludzie. Nawet jej na oczy nie widziałam. Mieszkają w innych stronach. Ja nie mogę często do siostry jeździć, a i oni rzadko tam zawitają. Jakoś nigdy na siebie nie wpadliśmy. Zosia dzwoniła?
Jan: Nie.
(Wracają do stołu, przy którym wszyscy już siedzą.)
Zdzisiek: Wesołego jajka!
Jan: A ty, co dzisiaj taki wesoły? Wygrałeś na loterii, czy jak?
Zdzisiek: Nie! To już szczęśliwym nie można być?
Wojciechowski: W twoim przypadku to dziwne.
Staśka: Zakochał się!
Zdzisiek: Cicho! Babo jedna! Do reszty zgłupiałaś?! Córka do mnie przyjeżdża!

Scena VIII

(Jan siedzi w domu. Puka listonosz.)
Jan: Chwila, chwila! Już idę!
(Otwiera drzwi.)
Jan: O, dzień dobry! Niech pan wejdzie, proszę!
Listonosz: Emeryturę przyniosłem. No i rachunki.
Jan: Niech pan siada! Tak gorąco na dworze, pewnie pan zmęczony. Herbaty?
Listonosz: Nie, dziękuję, nie chcę robić problemu.
Jan: Ale to żaden problem! Przyjemność! Siedzę cały dzień sam w domu. Taka miło odmiana jak pan przyjdzie. Może jednak się czegoś pan napije?
Listonosz: Nie, naprawdę. Muszę zaraz iść. Poszerzyli mi rejon i mam teraz więcej pracy, więc nie będę mógł z panem za często zostawać.
Jan: A, szkoda! No cóż, takie życie. Będę musiał się z tym pogodzić. Co pan tam dla mnie ma?
Listonosz: Emerytura, rachunki… I jakiś list. Proszę tutaj podpisać. Ja muszę już iść. Dowidzenia.
Jan: Dziękuję, dowidzenia.
(Rozrywa kopertę, wyciąga list i zaczyna czytać.)
Jan: Tato! Wiem, że dawno się nie odzywałam. Wiem, że może to dla ciebie trudna sytuacja, ale nie mogłam inaczej postąpić. Mama umarła. Nie wiem, jak się z tym czujesz. Minęło już kilka tygodni i doszłam do wniosku, że pora się z tym pogodzić. Z tym i… Z przeszłością. Będzie mi miło, jeżeli będę cię mogła gościć u siebie, w Ciechocinku, w weekend majowy. Zosia.
(Odkłada list i siada przy oknie.)
Jan: Wszystko tak szybko się zmienia. Jednego dnia jest się samotnym, a następnego odzyskuje się to, co straciło się przed laty. Nie można być pewnym jutra. Życie przypomina huśtawkę, nigdy nie wiadomo, którym końcem uderzy się o ziemie. Pełno skrajności, szufladek… A gdzieś pośrodku - ty.

Akt II

Scena I

(Park. Zosia i Jan wyszli na spacer, żeby móc porozmawiać bez świadków.)
Zosia: Cieszę się, że przyjechałeś.
Jan: Dziękuję za zaproszenie.
Zosia: Ładna pogoda, prawda?
Jan: Tak, rzeczywiście.
(Trudno się im rozmawia. Biją się z myślami, nie wiedzą, jak zacząć rozmowę.)
Jan: Posłuchaj mnie… Nie wiem, co powiedziała ci mama, ale to już jest nieważne. Ona nie żyje, nie chcę jej za nic obwiniać, ale… Muszę wiedzieć, dlaczego się do mnie nie odzywałaś tyle lat?
Zosia: Nie wiem, tato. To było dla mnie trudne. Widziałam w ciebie potwora, który zostawił mamę. Nie chciałam przyjąć do siebie innej wersji.
Jan: Ale dlaczego?
Zosia: Nie wiem, tato! Nie możemy tego zostawić za sobą?
Jan: Dobrze… Wiedz, że to dla mnie ważne, ale skoro sobie tego nie życzysz – w porządku.

Scena II

(Ławka przed blokiem. Siedzi Wojciechowski i Staśka. Przychodzi Jan.)
Wojciechowski: No i mówię mu, że to nie może być prawda, ale on nie chce mi wierzyć!
Staśka: Bo jemu to… O! Dzień dobry!
Jan: A witam, witam.
Staśka: I jak u córki było?
Jan: Bardzo miło. Ma dwoje dorosłych dzieci - studiują. Jej mąż – Marcin, też bardzo miły.
Staśka: A jak się im mieszka?
Jan: Dobrze.
Staśka: No, ale opowiedz coś więcej!
Jan: Nie ma o czym mówić.
Staśka: Ech, w ogóle nie rozmowny dzisiaj. Idę do Kowalskiej, ona to coś przynajmniej mi poopowiada!
(Staśka wychodzi.)
Wojciechowski: I, co?
Jan: Nic.
Wojciechowski: Ale, co nie poszło?
Jan: Wszystko w porządku.
Wojciechowski: Jasne, nie chcesz – nie mów.
Jan: Nie ma o czym mówić. Słyszałem, że Zdzisiek nie żyje.
Wojciechowski: Tak. Córka do niego przyjechała, powiedziała, że się rozwodzi. Po dwóch dniach dostał zawału. Dziewczyna biega jak fryga i załatwia wszystko. Podobno miał straszne długi, o których nikt nie wiedział. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka na osiedlu afera wybuchła! Wszyscy dopominają się o pieniądze, a ona nie ma z czego im oddać. Jeszcze po sądach będą ją ciągać! Podobno był hazardzistą!
(Wchodzą Kowalska i Staśka.)
Kowalska: Mówicie o Zdziśku? Słyszeliście, co to za afera?!
Staśka: Ano, niezła draka! Jeszcze się okaże, że będą nas po przesłuchaniach ciągać! Co my im powiemy?
(Jan ma dosyć osiedlowych plotek, wstaje z ławki i wraca do domu.)
Jan: Nie spodziewałem się tego po was. To był wasz przyjaciel. Moglibyście sobie darować, przez wzgląd na pamięć o nim, że o szacunku i kulturze nie wspomnę.
(Wychodzi.)

Scena III

(Wspomnienie Jana – siedzi w rogu, obserwując całą scenę. Salon. Zastawiony stół, młoda Marysia czeka na swojego narzeczonego. Kręci się po pokoju i nie może znaleźć sobie miejsca.)
Młody Jan: Maria! Marysia!
Młoda Marysia: Jestem tutaj!
(Witają się. Ciągnie go w kierunku stołu. Są bardzo szczęśliwi.)
Młoda Marysia: Jak ci dzień minął?
Młody Jan: Bardzo dobrze. W pracy jak zwykle urwanie głowy. Już nie mam do tego siły. Wszystkim się nagle na śluby zebrało! Codziennie kilka par zamawia obrączki! Jeszcze nigdy takiego ruchu nie było!
Młoda Marysia: To dobrze. Interes się kręci.
Młody Jan: Dobrze, dobrze. Ale, ile można tak pędzić? Muszę zatrudnić kogoś do pomocy, bo nie wyrabiam się już sam.
Młoda Marysia: Skoro tak wolisz.
Młody Jan: Kolejki są niesamowite! Naprawdę, mam ochotę się śmiać, gdy na nie patrzę. Wszyscy mi mówią, że jestem najlepszym jubilerem w okolicy! Wyobrażasz to sobie?
Młoda Marysia: Jestem z ciebie dumna.
Młody Jan: Coś się stało? Jesteś jakaś nierozmowna.
Młoda Marysia: Wiesz… Może niedługo nie będziesz potrzebował nikogo do pomocy.
Młody Jan: Jak to?
Młoda Marysia: Bo urodzi ci się następca.
Młody Jan: Ale… Jak? Nie! Że…?
Młoda Marysia: Tak.
(Chwila ciszy, w czasie, której Młody Jan przyjmuje tę wiadomość.)
Młoda Marysia: I?
(Cisza.)
Młoda Marysia: Powiedz coś!
(Cisza.)
Młoda Marysia: No odezwij się, bo zwariuję!
Młody Jan: Jesteś pewna?
Młoda Marysia: Tak.
Młody Jan: Ja… Będę… Ojcem… Ja? To cudownie!
Młoda Marysia: Cieszysz się?
Młody Jan: Nawet nie wiesz, jak bardzo!

Scena IV

(Mieszkanie Jana. W pokoju siedzi Jan i Wojciechowski. Przychodzi Kowalska.)

Wojciechowski: Znowu mnie nie przyjęli. To już jest chamstwo. Stałem, po raz kolejny, trzy godziny w kolejce, po czym, jak nadeszła moja kolej, okazało się, że lekarz kończy zmianę.
Jan: Musisz porozmawiać z tą młodą wolontariuszką, co się tu często pojawia. Staśce załatwiała jakąś wizytę u specjalisty.
Wojciechowski: Co to za dziewczyna?
Jan: Nie wiem, ale ostatnio chyba się jej tu spodobało. Nawet raz wzięła ode mnie receptę i w aptece w kolejce stała.
(Kowalska puka.)
Jan: Proszę!
Kowalska: Przyniosłam ci rosół i te leki od tej dziewczyny, o które prosiłeś.
Jan: Dziękuję. Proszę, siadaj.
Wojciechowski: A co ci się stało, że ty mu rosołki gotujesz?
Kowalska: Bo chory jest! Tobie też gotowałam, nie pamiętasz?!
Wojciechowski: Chory? Co ci się stało?
Jan: Ostatnio gorzej się czułem. To nic takiego.
Wojciechowski: Byłeś u lekarza?
Jan: A niby po co?
Wojciechowski: Może coś ci jest…
Jan: Nie muszę chodzić do lekarza, żeby wiedzieć, co mi dolega.
Wojciechowski: Tak?
Jan: To chyba oczywiste, prawda?

Scena V

(Wspomnienie Jana – siedzi w rogu, obserwując całą scenę. Salon. Młoda Marysia i Młody Jan kłócą się.)
Młoda Marysia: Mam tego dosyć! Nie chce nawet o tym słyszeć!
Młody Jan: O co ci chodzi? To tylko miesiąc!
Młoda Marysia: Tylko miesiąc?! Co ty sobie wyobrażasz?! Że znikniesz na cztery tygodnie, zostawisz mnie samą z dzieckiem?
Młody Jan: To jest ogromna szansa! Mógłbym zarobić trzy razy tyle, co tutaj w pół roku!
Młoda Marysia: Nie obchodzi mnie to!
Młody Jan: No, ale pomyśl tylko! Mamy ostatnio sporo wydatków. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy moglibyśmy gdzieś pojechać na wakacje!
Młoda Marysia: Wakacje, nie-Wakacje! Pieniądze nie są najważniejsze! Nie wolisz zostać z rodziną?!
Młody Jan: Proszę cię… Spójrz na to z innej strony.
Młoda Marysia: Nie mam zamiaru! Moja odpowiedź jest ostateczna – nie zgadzam się!
(Młoda Marysia wychodzi.)

Scena VI

(Jan siedzi przy oknie w swoim mieszkaniu.)
Jan: Co dzień los gotuje nam niespodzianki. Nie zawsze miłe. Ale czy to ważne? Przyjmujemy wszystko. Nie zastanawiamy się nad tym, czy mogliśmy wybrać lepiej, bo nikt nikogo o zdanie nie pytał. Czasami narzekamy, ale to i tak nic nie zmienia. Przypadki chodzą po ludziach, a ludzie po przypadkach. Wszystko jest zamkniętym kołem, do którego niewielu ma wstęp.
(Do pokoju wchodzi Marysia ubrana na biało.)
Marysia: Chodź ze mną.
Jan: Już?
Marysia: A czujesz się gotowy?
Jan: Od dawna jestem gotowy.
Marysia: Więc chodź.
(Wychodzą trzymając się za ręce.)

Scena VII

(Mieszkanie Jana. Zosia płacze, pakując wszystkie rzeczy. Wchodzi Wojciechowski i Staśka.)
Zosia: Dzień dobry.
Wojciechowski: No chyba jednak nie taki dobry. Jak się trzymasz?
Zosia: Jak widać.
Staśka: Jeżeli miałabyś jakiś problem…
Zosia: Nie, dziękuję. Nie trzeba.
Wojciechowski: Jesteśmy tu cały czas. Możesz…
Zosia: To jest niesprawiedliwe! Nie zdążyłam się z nim nawet pożegnać! Nie zdążyłam się nawet porządnie przywitać!
Wojciechowski: Nie rozumiem… Przecież był wtedy u ciebie…
Zosia: Nic sobie nie wyjaśniliśmy.
Staśka: To dlatego nie chciał nic mówić!
Zosia: To wszystko moja wina! Przez tyle lat się do niego nie odzywałam nawet słowem! A on chciał! Dlaczego byłam taka głupia?
Staśka: Nikt już nie cofnie czasu. A tak w ogóle… To, jak to się stało?
Zosia: Tam, przy oknie. Znalazła go ta wolontariuszka. Zostawił otwarte drzwi, jakby przeczuwał, że…
Wojciechowski: On już od dawna wiedział. Pogodził się z tym.
Staśka: I tak wszyscy skończymy na tym samym cmentarzu.

Scena VIII

(Niebo. Marysia i Jan siedzą do siebie plecami, w tle przechadzają się Młoda Marysia i Młody Jan. Wszyscy ubrani na biało.)
Marysia: Przepraszam…
Jan: Nie przepraszaj.
Marysia: Ale, ja cię wtedy zostawiłam…
Jan: A ja ci pozwoliłem odejść… Nie przepraszaj.
Marysia: Tęskniłam za tobą.
Jan: Zosia to cudowna kobieta.
Marysia: Tak, wiem… To też moja wina, że…
Jan: Nie przepraszaj. Zostawmy to za sobą.
(Jan pomaga Marysi wstać i razem wychodzą, trzymając się za ręce.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudzielec dnia Pią 22:40, 22 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Olcia
Nowy



Dołączył: 04 Kwi 2009
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:13, 22 Maj 2009 Temat postu:

Napisałaś to w 15 minut przed? Jeśli to prawda to pełen podziw i szczerze powiedziawszy nie dziwię się, że otrzymałaś wyróżnienie. Nie lubię czytać takich dialogów, to nie dla mnie, po prostu nie dzierżę, ale tu postąpiłam inaczej. Stwierdziłam, że co mi szkodzi, po długim czasie, kiedy nie czytałam nic czułam się wyjałowiona i musiałam coś "pochłonąć". Pomimo formy jaką wybrałaś nie mam chyba zastrzeżeń, rewelacyjnie napisane scenki obyczajowe, zwykłe życie starszych ludzi i ich codzienne problemy.
Scena w autobusie - kunszt, jeśli mogę się tak wyrazić, ukazałaś prawdę. Fakt młodzież już nie ustępuje miejsc, ale z drugiej strony jak już ustąpi to jeszcze usłyszy kilka dogłębnych słów, że nie ten kierunek jazdy, jak to było w tym przypadku. No i jak tu być uprzejmym?
Ale wróćmy do tematu. Całość mogłaby się wydawać trochę chaotyczna, najpierw trochę tego, zaraz perypetie plotkarskich seniorek, że tak je nazwę. Brakowało mi tu połączenia jednej sceny z drugą, ale to są moje odczucia, bo niekiedy sceny idealnie się dopełniały, a niekiedy nagle zostało zmienione, ale dobra nie czepiam się już.
Jakie plusy? Dotarło do mnie to, co chciałaś nam przekazać, przynajmniej tak sądzę. Ja zrozumiałam wszystko na swój sposób, ale mam nadzieję, że dobrze. A może nic nam nie chciałaś przekazać, a ja jednak coś odnalazłam, co do mnie przemawia?
Uczucia pod koniec były skumulowane, po lektury całości te kilka smutnych, a może i szczęśliwych opisów, sprawiły, że coś we mnie się poruszyło. Coś na mnie zadziałało. To było takie smutne, ale pogodzenie się starych kochanków i jednocześnie współmałżonków w niebie było takie romantyczne i dopełniające wszystko. Do ostatniego fragmentu, w którym występuje Zosia i reszta sąsiadów pasuje mi pewien znany wszystkim cytat ks. Twardowskiego "Uczmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą." Nim się Zosia zorientowała, taty już nie było i to chyba spowodowało, że popłakałam się.
Chciałabym Ci podziękować, za to że zechciałaś się podzielić i poruszyłaś moje serce. Dziękuję i pozdrawiam
O.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Proza / Miniaturki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net Bearshare
Regulamin