Autor |
Wiadomość |
Rudzielec
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z różowego flakonika Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:18, 10 Kwi 2009 Temat postu: Paź królowej |
|
To jest mój eksperyment. Znów smutno, jak na mnie przystało, ale chcę spróbować czegoś nowego i ten tekst otworzy mi drzwi. Mam nadzieję, że podołałam ^^
Bez bety.
Dzień 1 - klik
Dzień 2 - klik
Dzień 3 - klik
Dzień 4 - klik
Całość [link widoczny dla zalogowanych]
Dzień 1 - Jajo
Niczym niezmącona cisza to wyzwolenie dla umysłu. Wystarczy tylko zamknąć oczy, a świat zaczyna wirować. Można zapadać się w ciemność, dziwną próżnię; istność. Konsekwencja duchowej flauty – samotność. Izolacja, będąca szczególnym przypadkiem wyindywidualizowania.
Leniwie otworzywszy oczy, zasłoniła dłonią twarz. Promienie wschodzącego słońca wpadały przez brudne okno i atakowały spojówki. Chcąc się bronić w tej nierównej walce, chwyciła rąbek kołdry i zarzuciła ją sobie na głowę. Budzik dzwonił przeraźliwie głośno, wydając nieartykułowane dźwięki, które podniosłyby martwego z grobu. Skupiła się na przywoływaniu snu, który wracał do niej, co noc, od miesięcy.
Ciemność.
- Chciałabym móc zapalić słońce.
Jasność.
- Chciałabym zobaczyć kolory.
Łąka. Kwiaty.
- Chciałabym poczuć zapach babcinych ciastek z orzechami.
Kobieta niosąca kosz pełen łakoci.
- Chciałabym, żeby wiatr zmienił kierunek.
Włosy zawiewające na twarz.
- Chciałabym chodzić…
Zawsze budziła się w tym momencie. Łzy cisnęły się pod blade powieki, gdy tylko myślała o tym, co mogłoby się stać, gdyby sen odważył się na napisanie zakończenia tego pięknego scenariusza, a później na odegranie go na jawie. Miała marzenia, miała plany. A potem miała wypadek.
Lekarz przechadzał się po gabinecie numer dwanaście, znajdującym się w miejscowym szpitalu, intensywnie rozmyślając. Nie wiedział, jak ma przekazać tragiczną wiadomość, najpierw rodzicom dziewczyny, a później samej zainteresowanej. Był nowy. Studia, praktyki, rezydentura… Nic nie jest w stanie człowieka przygotować do informowania ludzi o ich stanie zdrowia. To nie umiejętność. To obowiązek. Przykry, ale jednak obowiązek. Wielkie piętno odznaczające się na psychice lekarza, powiększające się z każdym martwym pacjentem, tworzące się na nowo z każdym kolejnym kaleką, wzmacniające swój śmiertelny uścisk z każdym chorym dzieckiem, dla którego szans już nie będzie.
- Zapraszam – powiedział ciepłym głosem i wskazał miejsce po przeciwnej stronie swojego biurka.
Roztrzęsiona kobieta weszła sama. Jej mąż zszedł do kawiarni na dole. Wiedział, co się święci i nie chciał być obecny przy oświadczeniu młodego lekarza. Dziewczynka na wózku czekała pod drzwiami, zaciskając małe piąstki i wbijając paznokcie w delikatną skórę.
- Nie oczekuję od pana delikatności – powiedziała pewnym głosem, ocierając spływające równym strumyczkiem łzy. – Będzie chodzić?
- Nie – szepnął.
Od feralnego dnia minęło już wiele lat. Była dorosła, ale nic się nie zmieniło. Nie chodziła. Nie mogła się z tym pogodzić. Wsparła się na łokciach, patrząc pogardliwie na bezwładne nogi okryte kocem. Przeniosła wzrok na metalowy wózek stojący obok łóżka i jęknęła z bólu. Rezygnacja. Tym jednym słowem można było opisać całe jej życie, będące, notabene, pasmem udręk. Momentami żałowała, że karetka przyjechała tak szybko. Mogła zginąć pod kołami samochodu. Lekarze określali jej przypadek, jako cud. Cud? Wolała określenie – kara. Nie wiedziała, czym zawiniła, ale chciała, żeby jej cierpienia się zakończyły. Była sama. Rodzice odeszli przed dwu laty i zostawili ją po uszy w tym całym bagnie zwanym życiem.
Ostatkiem chęci i sił przeczołgała się po łóżku i spoczęła na wózku. Miała dosyć skrzypienia kółek i ich śladów na podłodze w całym domu, odcisków na wnętrzach dłoni, paska, którym przypinała nogi, bezradności i ciągłej zależności od innych ludzi… Człowiek niepełnosprawny też może normalnie żyć. Chciała zaproponować wszystkim pseudo filozofom wygłaszającym takie mądrości, wypchanie się nimi. Co oni mogli wiedzieć o normalnym życiu? Jaka była ta ich normalność? Czy próbowali kiedyś wsiąść na wózku inwalidzkim do autobusu? Wejść do kościoła? Do sklepu? Nie. Czy próbowali kiedyś tańczyć na wózku inwalidzkim? Grać w kręgle? Bilard? Nie. Czy próbowali się wykąpać nie mając czucia w nogach? Nie. Wszystkie, dla nich normalne, wręcz prowizoryczne czynności, były codzienną udręką. Nie chciała już dalej egzystować.
Po wielu wysiłkach związanych z nalaniem wody, czy pochwyceniem gorącego czajnika, udało jej się zrobić herbatę. Postawiwszy kubek na kuchennym blacie, używając całej siły, jaką w rękach miała, uniosła się i usiadła na nim. Uchyliła okno. Poczuła promienie słońca i chłodny wietrzyk na skórze. Tylko na taką swobodę mogła sobie pozwolić. Stroniła od ludzi. Wstydziła się swojego kalectwa. Systematycznie usiłowała się zamknąć w twardej skorupce i otoczyć kolcami. Ciche westchnienie wydobyło się spomiędzy suchych warg. Oblizała usta i wzięła łyk zielonej herbaty. Czuła jak gorący płyn rozpływał się w jej wnętrzu. Nauczyła cieszyć się takimi drobiazgami, jak temperatura pitego napoju czy ulubiona piosenka lecąca w radiu. Wplotła palce w cienkie blond włosy, których stan pozostawiał wiele do życzenia. Przestała o siebie dbać. Nie widziała w tym celu. Sądziła, że i tak nikt nie mógłby pokochać takiej inwalidki.
Zmrużyła oczy, które zapragnęły obronić się przed zdradzieckimi promieniami odbijającymi się od szyb okolicznych domów. Czy będzie mogła kiedyś normalnie żyć? Zadawała sobie wciąż tysiące pytań, na które nikt nie chciał jej odpowiedzieć. Porzuciła nadzieję. Przestała cieszyć się z tego, co chciał jej zaofiarować świat. Rehabilitacja nie przynosiła efektów, więc i z tego przywileju zrezygnowała. Siedziała codziennie zamknięta w swoim więzieniu – czterech białych ścianach przywodzących na myśl szpital psychiatryczny. Uchyliła powieki. Tłum ludzi kręcących się po ulicach miasta. Wszystko tętniące życiem, wręcz przepełnione wspaniałą energią. I gdzieś tam, trochę wyżej, na parapecie okna, ona.
Delikatny szum drzew pieszczący uszy. Na framudze przysiadł motyl. Małe, kolorowe skrzydełka rozpościerały się z pewną dostojnością. Nie zaszczycał swoją obecnością zbyt długo. Zainteresował się kwiatkiem stojącym na parapecie, ale po chwili odleciał zostawiając dziewczynę samą. Znów.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudzielec dnia Pią 19:50, 22 Maj 2009, w całości zmieniany 12 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Susz
Administrator
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:38, 10 Kwi 2009 Temat postu: |
|
Och.
No cóż, zanim zepnę tyłek i napiszę kilka bardziej lub mniej konstruktywnych słów, muszę powiedzieć, że i ja czasami mam ochote rzucić ten cały szit zwany potocznie Twilight FF w cholerę i zacząć pisać coś nowego... Ale mam Symfonię na karku, którą chcę skończyć i to porządnie.
Co do samego tekstu: jestem na wielkie, kolorowe, mieniące się wszystkimi barwami tęczy TAK.
Bardzo mi się spodobało. Cóż, dziewojo, masz talent do opisywania uczuć i go wykorzystujesz. Przez tekst się płynie niczym łódką (), aż żal, ze koniec. Masz bogate słownictwo bla, bla, bla, czyli to wszystko, co mówię, jak Ci kiśluję
Powiem więcej, jak wstawisz więcej. :> Bo jak mam mało tkestu, to ciężki mi napisać coś konstruktywnego
Pisz dalej! Susz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Corny
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: od Badwarda Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:17, 10 Kwi 2009 Temat postu: Re: Na skrzydłach nadziei |
|
Rudzielec napisał: | które poniosłyby martwego z grobu. |
A nie podniosłyby?? xD
Tak jak mówiłaś, smutne. Głęboko smutne. Cieszę się, że wzięłaś się za coś całkowicie innego niż Twilight. Pokazałaś tym swój kunszt, który notabene masz na wysokim poziomie.
Pięknie oddałaś uczucia dziewczyny, która przechodzi przez swoiste piekło. Kalectwo jest straszne. Nie znam tego z autopsji ale nawet moja wyobraźnia nie jest w stanie oddać tego, co czują oni.
Ty oddałaś. W naprawdę prostych słowach oddałaś jej ból, żal, smutek i rezygnację.
Ja jestem na ogromne tak. Chciałabym przeczytać, czy faktycznie nie ma żadnej nadziei na lepsze dla niej życie. Bo ja wierzę, że jest. I ona znajdzie drogę dla siebie...
Pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mloda1337
Młody Pisarz
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: FWK i inne Badwardowo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 3:27, 14 Kwi 2009 Temat postu: |
|
No więc. Poprosiłaś o KK, so... zaczynam
Siedzę o godzinie 3 i czytam Twój tekst. to chyba coś znaczy. To chyba znaczy, że mi się podobało.
Ale... jest ale. Pamiętasz, jak Ci mówiłam w PR, że jesteś niekonsekwentna w zachowaniu postaci? Tu jesteś baaaardzo niekonsekwentna. Zaczynasz językiem literackim, super mądrym, którego za chiny ludowe nie rozumiem, a kończysz motylkiem. Musisz się zdecydować, jak piszesz. Wg mnie pierwsze dwa akapity w stylu za bardzo odstają od reszty.
Co mi jeszcze nie pasuje? Rąbek kołdry.Nie wiem czemu. Nie znam się na tym, ale nie pasuje mi ten rąbek no!
I co? Co ja mam się więcej czepiać? Nie mam czego się czepiać. Nawet bez bety Ci idzie świetnie, chociaż parę takich błędów było, które DOBRA beta by poprawiła. Ale tylko dobra, więc nie są takie wielkie te błędy.
Pomysł mi się podoba, na pewno będę czytać. Nie umiem chwalić ludzi. Umiem tylko wytykać błędy, więc ciężko mi się teraz pisze, bo nie ma błędów. Tylko to, co przed chwilą napisałam.
Podoba mi się bardziej niż PR. To na pewno. PR jest ciężkie, a poza tym Edward - proszę - dziękuję - przepraszam - co podać już mi się znudził. Nigdy go właściwie nie lubiłam. Ale tam w porównaniu z tym co było na początku to jest postęp, że ho ho! (jakie piękne wyrażenie, nie?) Jestem ciekawa, jak będzie tutaj.
Ogólnie - jeden z lepszych tekstów jakie ostatnio czytałam.
Z tymi błędami to wiem, że dążysz do ideału, więc piszę takie drobnostki. U kogo innego bym tego nie pisała.
p,
mloda
EDIT: W nocy mnie jeszcze naszło, więc Ci muszę coś dopisać.
Widać, że Ty w tym opowiadaniu myślisz. Nie lecisz tylko tak, jak czasami jest, że to jakby samo wychodzi, samo się pisze. Zastanawiasz się pisząc to. Ostatnio czytałam pewne opowiadanie, pewnej autorki, z pewnego forum, bardzo poważanej i kochanej przez wszystkich i tak, jak w poprzednich opowiadaniach myślała to to ją chyba odmóżdżyło. Jest to przykre.
Wszyscy mówią, że po pierwszym rozdziale nie można nic powiedzieć. Najwyraźniej jestem inna i mówię dużo. Ale już się zamykam. Mam nadzieję, że nie będę zbyt zszokowana następnymi.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez mloda1337 dnia Wto 11:50, 14 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
wela
Pisarz
Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:39, 19 Kwi 2009 Temat postu: |
|
Rzeczywiście smutne, jednakże te smutne opowiadanie w twoim wykonaniu jest napisane na wysokim poziomie, dlatego też swoją "smutnością" wzrusza i zmusza do refleksji. Oczywiście mówię o tym wstępie, czego rozdziałem nazwać raczej nie można. Nie wiadomo co przyniesie Ci twoja wena. Nie chcę się wypowiadać na temat tego, co będzie dalej, bo takich wniosków, na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie wyciągnąć. Co do błędów, jeżeli jakieś były zapewne ktoś przede mną już się tym zajął, aczkolwiek ja żadnych nie zauważyłam.
Mam nadzieję, że niedługo dodasz kolejny fragment. Na pewno czekać będę. Pozdraffiam, wela.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Nie 21:40, 19 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzielec
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z różowego flakonika Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 6:56, 30 Kwi 2009 Temat postu: |
|
To z założenia miało być krótkie. Druga część wyjątkowo długością się nie popisała, ale skończyłam już to pisać, więc na dniach pojawi się część 3.
Bez bety.
Dzień 2 - Gąsienica
Rutyna – sen, budzik, rezygnacja… Skupiała wszystkie siły na próbach wykrzesania najmniejszej iskierki nadziei. Przewróciła się na bok, chcąc przenieść swoje, częściowo bezwładne, ciało na wózek. Trzy, dwa, jeden… Krzyk. Łzy pod powiekami, chcące popłynąć po policzkach. Nie chciała płakać, nie chciała wstawać. Rozcieranie łokcia, który dopiero co, znów zaliczył spotkanie
z twardą podłogą, nie przynosiło efektów. Wiedziała, że powinna się przyzwyczaić do takich trudności, ale nie potrafiła. Lata mijały, a ból się nasilał.
Leżała długo, jeżeli nie dłużej. Plamy światła na suficie, przywodziły na myśl cętki egzotycznych zwierząt. Zwierząt polujących w dziczy, walczących o przetrwanie, atakujących mniejsze drapieżniki, żyjących w idealnej harmonii z resztą ekosystemu. Odpłynęła myślami w dalekie amazońskie krainy, nieraz podziwiane w książkach podróżniczych. Nie miała szans na odwiedzenie choćby jednego z tych miejsc. Bóg zgotował jej taki los i powinna przyjąć go z pokorą. Po kilkunastu latach kalectwa, owa pokora, stała się nieodzowną częścią życia, jakiekolwiek by ono nie było. Kilka głębokich wdechów, napięcie mięśni chudych ramion i mogła podnieść się po kolejnym upadku.
W rozpaczliwej próbie wykrzesania z siebie resztek humoru, zaśmiała się duchu – przynajmniej nie bolały ją nogi. Znów popchnęła kółka, wprawiając mechanizm w ruch. Jak co dzień, zaczęła poranek od herbaty. Ponownie usiadła na parapecie, obserwując ludzi, przypominających mrówki pracujące nad stworzeniem nowych tuneli pod ziemią. Uśmiechała się pod nosem na widok znajomych płaszczy, samochodów… Zastanawiała się, jak to się dzieje, że ludziom nie nudzi się taka ciągła pogoń. Żyją w swoich małych światach z przeświadczeniem, że robią coś ważnego. Coś? Co to jest…? Praca, dom, rodzina. Nie miała żadnej z tych rzeczy. Więc… Nie żyła?
Jej uwagę przykuł delikatny ruch kwiatka stojącego na parapecie. Spomiędzy liści wypełzła mała gąsienica. Zielony robaczek przyozdobiony czarnymi prążkami i pomarańczowymi kropkami.
- Witaj, maleńki – szepnęła.
Z podziwem obserwowała skurcze drobnego ciała, w wyniku, których larwa poruszała się.
- Kiedyś będziesz piękny, ale musisz jeszcze trochę poczekać. – Westchnęła. – Myślisz, że ja też mam jeszcze szansę na przepoczwarzenie się?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
wela
Pisarz
Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 2:40, 09 Maj 2009 Temat postu: |
|
Kurde. Przeczytałam to dawno, ale nie potrafiłam tego skomentować, gdyż nie umiałam ubrać w słowa tego co czułam. Właściwie chyba nie przejęłam się tym zbytnio, ale miałam pewnego rodzaju w pobliżu siebie melancholijną aurę. Trudno jest mi opisać coś, co wydawać mogło się neutralnymi odczuciami, ale takowymi nie było.
Może tak - coś prawie neutralnego, ale ciut, malutki ciut dalej. No. Chyba wiesz o co mi chodzi? Wiesz, boś ty mądra dziewka.
Ogólnie co do samego tekstu - budujesz charakter tej kobiety jako mało rzucający się w oczy. Jest bezpłciowa, ani taka, ani siaka. Tak, wiem. To zamierzony cel. Ale gdyby zastanowić się nad tym dłużej to ona bezpłciowa nie jest, tylko raczej pozbawiona sensu życia. Mam wrażenie, że te opowiadanie pokaże, że ona jednak ten sens życia znajdzie. Albo i nie. Chociaż jestem w stanie stwierdzić, że będzie próbować. Ostatnie słowa wypowiedziane z jej ust, coś w stylu retorycznego pytania jest za moją teorią, c'nie?
Te opowiadanie jest typowym zamulaczem. Podejrzewam, że gdybym była na ostrym wnerwie i wczułabym się w ten klimat mogłabym się nawet rozpłakać. Tak, bardzo realne. Ogólnie to chcę żebyś pisała dalej. Tylko mam nadzieję, że trójka będzie chociaż troszeczkę dłuższa. Chociaż dwa razy tyle, co dwójka. Ale jak się nie da, to wystarczy tyle.
wela, która jest dziwna.
p,
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzielec
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z różowego flakonika Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:14, 16 Maj 2009 Temat postu: |
|
Dzień 3 – Poczwarka
Gdy tylko otworzyła oczy, pomyślała o gąsienicy, którą poprzedniego dnia znalazła. Specjalnie nie zamykała na noc okna, chcąc zostawić jej wolną drogę. Ostrożnie, żeby nie powtórzyć upadku, przeniosła się na wózek. Nawet nie kłopocąc się wstawianiem wody na herbatę, w celu wypełnienia rutyny, wspięła się na parapet. Tak jak myślała, między liśćmi znajdował się mały, szaro-biały kokon. Zwisał swobodnie z gałęzi, nie obciążając jej zbytnio.
- Dzień dobry! – zaszczebiotała. – Jak ci minęła noc?
Nie zawracała sobie głowy własnym zdrowiem psychicznym… W końcu, czy normalnym można by było nazwać rozmawianie z wpółmartwym, czy też zahibernowanym, owadem?
- Śniłeś mi się – szepnęła. – Już nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjdziesz – dodała weselej. - Będziesz moim własnym motylem, wiesz? Będziesz moim przyjacielem. Jedynym przyjacielem. Nie mam przyjaciół. Nie dziwi cię to? Bo mnie nie… Ty będziesz mógł latać, a ja już nigdy nie zaznam przyjemności poruszania się. Nawet chodzić nie potrafię. Jak małe dziecko. Dziecko? Tak, tak właśnie się czuję. Jak opuszczony dzieciak, któremu zabrali zabawki i zabronili wychodzić z piaskownicy. Tylko, że mi nikt nie zakazał wychodzenia stąd… Spytasz więc, dlaczego tu siedzę? Bo się boję. Wszystkiego. Dosłownie.
Spojrzała smutno na poczwarkę, wiedząc, że nie ma szans na dialog z nią.
- Nie odpowiesz mi nic… Ale to nie ważne. Wystarczy mi twoja obecność. Wariatka, powiadasz? Może i wariatka. Samotna i zgorzkniała wariatka. Chciałabym, żebyś mi coś o sobie opowiedział, ale na to za wcześnie. Jeśli chodzi o mnie…
Rehabilitant uwijał się jak tylko mógł. Próbował z nią rozmawiać, ale to nic nie zmieniało. Naciągnął mocno prawą nogę, po czym zgiął kolano. Ścięgna nie mogły się zastać. Raz, dwa, trzy… Puścił. Powtórzył proces jeszcze wiele razy, ale widząc sceptyczną minę pacjentki chciał przestać.
- Musisz w to uwierzyć. No dalej, współpracuj ze mną – powiedział błagalnie.
- Nie potrafię! – Nerwy jej puszczały, ale nie potrafiła się opanować. – Nie wiesz jak to jest!
- Może i nie wiem, ale chcę ci pomóc. Pozwól mi na to.
- Przecież pozwalam!
- Nie starasz się! – krzyknął, puścił nogę i załamał ręce. – Nie ćwiczysz w domu! Widzę to.
- No i co z tego? I tak nie ma efektów.
- Są, tylko ty nie chcesz ich zobaczyć.
- Nigdy nie będę chodzić! Co to za różnica?!
Zręcznym gestem przysunął do siebie krzesełko stojące kilka metrów dalej i usiadł na nim. Nie odzywał się przez chwilę, pozwalając jej ochłonąć.
- Nie mów tak. – Chwycił drobną dłoń. – Nie wolno ci w to uwierzyć. Zawsze jest nadzieja.
- Mam gdzieś nadzieję!
- Uspokój się. Nie możesz do tego tak podchodzić. Może i już nigdy nie będziesz chodzić
o własnych siłach, ale te ćwiczenia pomagają ci w miarę normalnym funkcjonowaniu. Nie popsuj tego, niewielu ma taką szansę.
- Wolno mi popsuć co tylko zechcę. To moje życie! – Z niewiarygodną zwinnością przeniosła się na wózek stojący obok łóżka i opuściła gabinet.
- Mówisz, że jestem głupia? Możliwe. Nic na to nie poradzą.
Kubek z gorącą herbatą parzył jej dłonie, ale nie zwracała na to uwagi. Po chwili odstawiła go, zamieniając na butelkę z zimną wodą. Chłód płynu kontrastował z temperaturą kubka, ale skupiła się nad tym, żeby nie zamoczyć kokonu, podlewając kwiatek.
- Pij, pij. Musisz utrzymać mojego przyjaciela.
Przesiedziała przy oknie cały dzień, mówiąc do poczwarki. Nie potrafiła oderwać wzroku od swojego przyszłego motyla. Wodziła opuszkami palców po liściach kwiatka, myśląc o życiu.
- Musi ci być smutno, kiedy tak siedzisz zamknięty. Chciałbyś wyjść i odetchnąć pełną piersią. Wiem, co czujesz… Ja też jestem odizolowana od świata. Wiesz, kiedyś nawet znalazło się paru ludzi, którzy chcieli mi pomóc…
- Puk, puk? – W drzwiach pojawiła się męska twarz, okalana przez jasnobrązowe włosy. – Można?
- Nawet, jakbym cię wyprosiła, to i tak byś został. Po co przyszedłeś?
- Byłem w okolicy i chciałem zapytać, czy ci czegoś nie potrzeba… - Zarumienił się delikatnie.
- Dzieciaku, wracaj do szkoły. – Pomimo wyraźnej ironii, która czaiła się w jej głosie, dziewczyna pozwoliła sobie na szczery uśmiech. – Ostatnio często zaglądają do mnie wolontariusze. Co wam się wszystkim stało?
- Martwimy się o ciebie, to dziwne?
- Tak. Radzę sobie doskonale.
Nie patrzyła mu w oczy. Starała się skupić na detalach pomieszczenia, byleby tylko nie odkryć prawdziwych uczuć przed chłopakiem. Widziała jego zażenowanie, ale on pod żadnym pozorem nie mógł dostrzec jej smutku, nie mogła sobie na to pozwolić. Chciała być sama.
- Powinieneś już iść – szepnęła.
- Jeżeli tego chcesz… Przyjdę jutro.
- Nie musisz. – Starała się panować nad głosem.
- Ale chcę.
- Nie przychodź.
- To naprawdę nie jest żaden problem…
- Nie! Wyjdź i nie wracaj tu więcej.
Odwróciła się w stronę okna, bojąc się wyrazu jego twarzy. Ciche kliknięcie drzwi zaalarmowało o tym, iż znów została sama. Tak jak sobie tego życzyła.
- Dlaczego chciałam, żeby wyszedł? Nie zrozumiałbyś tego… Nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć…
Zsunęła się z parapetu i ruszyła w stronę łóżka.
- Dobranoc.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudzielec dnia Sob 14:15, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzielec
Młody Pisarz
Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z różowego flakonika Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:44, 22 Maj 2009 Temat postu: |
|
Dzień 4 – Imago
Obudził ją cichy trzepot skrzydełek przy uchu. Otworzyła oczy z szerokim uśmiechem na ustach. Piękny, kolorowy motyl latał po pokoju.
- Dzień dobry.
Przysiadł na parapecie zwrócony w kierunku okna, jakby chciał uciec z więzienia, w którym przyszło mu spędzić krótkie życie. Dziewczyna przeczołgała się po łóżku i oparła o ścianę, żeby móc podziwiać przyjaciela w pełnej klasie.
- Jesteś piękny – szepnęła z nutą uwielbienia czającą się w głosie. – Piękniejszy niż mogłam to sobie wyobrazić. Chwyciła słoik z liściem sałaty w środku, stojący na szafce nocnej. Przyszykowała go już wieczorem. Odkręciła wieczko i przeniosła szklaną pułapkę nad motyla. Ten był zbyt przerażony, żeby zrobić cokolwiek. Zatrzepotał skrzydełkami i już po chwili znajdował się w zamknięciu.
- Jesteś mój. I tylko mój.
Odstawiła słoik na miejsce i położyła się, żeby móc mu się w spokoju przyglądać.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że jesteś tutaj ze mną. Jestem samotna, od zawsze. – Ciche westchnienie wydobyło się spomiędzy suchych warg. – Teraz będziemy razem… cieszysz się? Wiesz, był kiedyś ktoś ważny w moim życiu…
- Ała! Ciągniesz! – zapiszczała dziewczynka.
Długi warkocz opadł na jej plecy.
- Jak chcesz być piękna, to musisz cierpieć.
Śmiech poniósł się po pokoju. Kobieta przytuliła mocno swoją córkę i wziąwszy ją na ręce, położyła na łóżku.
- Kiedy wróci tata? – zapytała słodkim głosikiem.
- Pojechał porozmawiać z lekarzem, ale myślę, że będzie za jaką godzinę. Czemu pytasz?
Dziecko zaczęło bawić się warkoczem, jakby chciało się za nim ukryć.
- Obiecał mi coś – szepnęła.
Matka podeszła i wyjęła włosy z jej rąk.
- Zostaw, bo popsujesz. Co ci obiecał?
- Że pojedziemy do ZOO…
- Ale oni ode mnie odeszli. Nie wrócą już.
Zasnęła z głową złożoną na rękach. Motyl walczył z grubym szkłem, przed które nie miał szans się przebić. Malutkie otworki w wieczku dostarczały śmieszną ilość powietrza. Skrzydełka ciążyły,
a nagrzewające się sukcesywnie więzienie, zacieśniało się z każdą minutą coraz bardziej. Słońce wpadające przez okno działało niepokojąco na szkło.
Dziewczyna przekręciła się na drugi bok, rozrzucając ręce w dwóch różnych kierunkach. Znów jej się to śniło... Znów słońce atakowało spojówki… Znów babcia zmierzała w odpowiednim kierunku… Znów obudziła się z krzykiem.
- Dlaczego…? – szepnęła, ocierając słone krople cieknące po policzkach.
Głowa opadła na poduszki. Nie chciała przyjąć do wiadomości wielu rzeczy. Podświadomość starała się popchnąć ją w odpowiednim kierunku, ale ośli upór wygrywał. Po chwili zanurzania się otchłani własnej tragedii przypomniała sobie o przyjacielu. Nawet nie zaszczyciwszy go spojrzeniem, zaczęła mówić:
- Czy powinnam coś zmienić w swoim życiu? Nie chcę tak wegetować. Nie chcę przypominać rośliny. Nie chcę tu być. – Uniosła się na łokciach. – Myślisz, że ktokolwiek jeszcze o mnie pamięta? Czy takie izolowanie się przynosi jakiekolwiek efekty? Tęsknię za rodzicami.
Spojrzała na słoik i zamilkła. Motyl resztami sił wykonywał nieznaczne ruchy skrzydłami. Umierał. Nie zastanowiwszy się długo, odkręciła wieczko, otworzyła okno i wypuściła go. Początkowo nie miał sił na opuszczenie więzienia, ale gdy tylko większa ilość powietrza do niego dotarła, rozpostarł skrzydła i niemrawo ruszył w świat.
- Przepraszam! – krzyknęła za nim.
Czym sobie zasłużyła na taki los? Dlaczego jej największym więzieniem stał się własny umysł? Kto przyjdzie i wybije z pustej głowy te głupie myśli? Pytania kołatały się w czaszce. Pytania bez odpowiedzi. Pytania, których się bała. Bała się bardzo.
Znów siedziała na parapecie przy otwartym oknie. Ściskała w rękach kubek z gorącą herbatą. Knykcie jej pobielały od zaciskania palców wokół niego. Głowa oparta o ścianę, łzy spływające po policzkach. Krztusiła się słonym płaczem, dławiła gorzkim losem i wypluwała potoki słów. Słów, które nie miały adresata. Były samotne i niechciane. Tak jak ona.
Odstawiła kubek i chwyciła telefon, na którym jej wzrok spoczywał od kilku godzin. Słońce chyliło się ku zachodowi, rozpraszając na wszystkie strony czerwono-złote promienie. Wykręciła numer, którego od tak dawna nie używała. Zaczęła liczyć sygnały, denerwując się coraz bardziej z każdym następnym dźwiękiem. Dwa. Trzy. Cztery.
- Słucham? – odezwał się ciepły, męski głos w słuchawce.
Przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Już chciała odłożyć słuchawkę, gdy kolejne krople spadające na blady dekolt, odblokowały jej zdolność porozumiewania się.
- Pamiętasz mnie? – szepnęła zachrypniętym głosem, który mógł być tylko efektem całodziennego płaczu.
- Tak… Mówiłem, że nie usunę twojego numeru.
- Myślisz, że mogłabym wrócić na rehabilitację?
*
Ciąg przyczynowo skutkowy, jako główna siła działająca w życiu człowieka, staje się z czasem nieodzownym motorkiem napędzającym wydarzenia. Ileż to razy zwykła błahostka zmieniła ludzkie życie? Przecież jest to jedynie drobnostka, wpadająca między stronice ksiąg żyć ludzkich.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
wela
Pisarz
Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:34, 10 Cze 2009 Temat postu: |
|
Ta, po prostu to twój styl. Tylko ty potrafisz pisać takie rzeczy.
Krótkie, ale przepełnione zgorzkniałością - na początku, no i późniejszą nadzieją.
Nie wiedziałam jakiego zakończenia się spodziewać. Ale te pasuje jak najbardziej. Ogólnie mówiąc te opowiadanie jest skonstruowane tak, że można je przeczytać w pochmurne dni i dać sobie nadzieję na lepsze jutro.
Pierwsza i druga część opowiadała o zgorzkniałej, smutnej, przepełnionej bólem kobiety. Nie czytało się lekko tych części. Jednak gdy zatapiałam się w trzeciej części powoli zaczynałam czuć ... lekkość na sercu? Coś takiego. Uśmiechały się moje oczy i wykrzywiały się troszeczkę usta w uśmiechu.
W czwartej części, mówię tutaj o początku, kiedy kobieta zamknęła motyla w słoiku miałam ochotę pójść tam do niej, walnąć ją w łeb i wykrzyczeć jej wszystko, co do joty. Ruszyły mną emocje, nie powiem.
Gdy się obudziła i gdy wypuściła motyla znów ją polubiłam, z tym, że nie było mi już jej szkoda. Wiedziałam, że zamierza zmienić swoje życie i dać sobie szanse.
Cudnie, Rudzie, cudnie.
popraw tylko tą literówkę -
Cytat: | Motyl walczył z grubym szkłem, przed które nie miał szans się przebić. |
przez
welucha
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|